Gutenberg
Zimne ziemie
Zimne ziemie
Аўтар: Aleksander Karnawkh
Niski poziom zapasów: pozostało 2
Nie można załadować gotowości do odbioru
Мова: Białoruski
Старонак: 424
Год выдання: 2025
Месца выдання: Kraków
Вокладка: miękki
Фармат: 14,5 x 21 cm
ISBN: 978-83-68016-38-3
Profesor uniwersytecki Antos traci swojego wiernego przyjaciela, beagle'a Argusa. W tym samym czasie żona stwierdza, że ich małżeństwo wyczerpało się. Szukając hobby, które zajmie mu umysł, Anton zgadza się pomóc znajomemu i rozszyfrować tekst tajemniczych notatników znalezionych na strychu jednej z wiosek w pobliżu Otchłani – bagna, w pobliżu którego mieszkał dziadek bohatera. Notatniki spisane są pismem Sütterlina, obecnie zapomnianym pismem niemieckim. Rozumie tylko pojedyncze słowa, ale im więcej rozumie bohater, tym bardziej niespokojnie patrzy w lustro.
Jeśli mieszkasz w pobliżu Otchłani, łatwiej uwierzyć w wilkołaki niż w nieprzerwaną komunikację mobilną.
Ale nasz główny bohater jest mieszkańcem miasta. Profesor uniwersytecki Antos traci swojego wiernego przyjaciela, beagle'a Argusa. W tym samym czasie żona stwierdza, że ich małżeństwo wyczerpało się. Szukając hobby, które zajmie mu umysł, Anton zgadza się pomóc znajomemu i rozszyfrować tekst tajemniczych notatników znalezionych na strychu jednej z wiosek w pobliżu Otchłani – bagna, w pobliżu którego mieszkał dziadek bohatera. Notatniki spisane są pismem Sütterlina, obecnie zapomnianym pismem niemieckim. Rozumie tylko pojedyncze słowa, ale im więcej rozumie bohater, tym bardziej niespokojnie patrzy w lustro.
__________________________
CYTAT Z KSIĄŻKI:
Zeszyty były różne. Zbyt różne, aby dało się je połączyć jakąkolwiek wspólną cechą, słowem lub odpowiednim opisem. Niektóre były cienkie, niewiele grubsze od zwykłego zeszytu szkolnego, inne gruby , mięsisty, jak byki piemonckie. Okładki papierowe, plandekowe, tekturowe, zeszyty bez okładek... Dwa tuziny, nie mniej. Złożone chaotycznie, bo nie dało się ich złożyć na płasko, przechyliły się na bok i groziło, że spadną ze stołu na filiżanki do mokki i kawy.
— Czy to możliwe? Zapytałem.
— „Tak, oczywiście” – skinęła głową Jasja – „weź i zobacz”. To tylko część, która ma dać ci pewne pojęcie.
Rękopis leżący na wierzchu był zwykłym, pospolitym notatnikiem. Trzymając kawałek ciasta kciukiem, rozłożyłem go wachlarzowato. W powietrzu unosił się zapach kurzu i starego papieru. Następnie otworzył je w przypadkowym miejscu. Jasne, kratkowane strony, bez marginesów, nie zdążyły jeszcze zżółknąć. Były napisane czytelnym i gęstym charakterem pisma: w każdym wierszu komórek biegły linijki, litery raz były przechylone na prawo, raz wyprostowane, jak u małych żołnierzyków na paradzie, to znów zaczęły opadać na lewą stronę, jakby wiatr uderzył w ten oddział w marszu i zepchnął szeregi dzielnych pruskich żołnierzy.
— „Przypomina mi bustrofedon” – powiedział Jasja.
— Co? — Nie zrozumiałem.
— Oto sposób pisania. Rzędy parzyste układa się od lewej do prawej, rzędy nieparzyste – od prawej do lewej.
Ale to nie wystarczyło! Jeśli tak, to moim gorzkim losem jest to, że będę musiał śledzić numery wierszy, aby nie pomylić kierunku.
— Więc to jest bustrofedon?
— NIE.
— „Dzięki Bogu” – wymamrotałem.
— Co o tym myślisz?
Odłożyłam notatnik, wzięłam inny i zaczęłam go kartkować. To ciągle ten sam obraz: gęsty tekst, zmienne nachylenie. Ani jednego zdjęcia, ani jednego znajomego słowa. Natłok symboli sprawił, że moje oczy zadrżały.
— Jak to rozebrać?
— „To kwestia przyzwyczajenia” – wzruszyła ramionami Jasia. — Nic skomplikowanego.
Kolejny pakiet został złożony z cienkich zeszytów studenckich, połączonych ze sobą, sklejonych i oprawionych — nic nie trzeba było dodawać ani odejmować: prawdziwa książka. W przeciwieństwie do poprzedniej, ta wyglądała bardzo staro: pachniała pleśnią, a na pożółkłych stronach widniały konstelacje ciemnych kropek. Moją uwagę przykuło kilka nagłówków — krótkie podpisy składające się z kilku słów pomiędzy dłuższymi fragmentami tekstu.
— Wygląda na to, że leżały w różnych miejscach.
— „To prawda” potwierdziła Yasya. — Część zeszytów ukryliśmy w walizce na strychu, niewielką liczbę znaleźliśmy w domu wśród książek. Te, które były w walizce, były lepiej zachowane.
— Może są po prostu nowsze? Czy występują one w jakiejś kolejności chronologicznej?
Metelskaja zastanowiła się przez chwilę.
— Być może tak, ale nic o tym nie wiem. Aby je jakoś rozróżnić, najgorszą nazywam Eddą Starszą, a bardziej dominującą – Eddą Młodszą.
— „Oryginalne” – powiedziałem.
— „Nalej mi kawy” – Jasia spojrzała na męża.
Ostrożnie napełnił filiżankę prawie po brzegi i ostrożnie podał ją jej. Metelskaja podniosła filiżankę do ust mocną dłonią, nie rozlewając ani kropli, i wzięła łyk.
— No i co o tym myślisz? — powtórzyła pytanie.
— Mówię ci, zgadzam się.
